AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
PSIK!
Offline
Administrator
„Alda”
Kamil Jankowski
Prolog
Noc była wyjątkowo piękna. Dawno już nocne niebo nie było rozgwieżdżone, a srebrny księżyc nie unosił się nad Vartonią.
Ostatnimi czasu, z powodu wybuchu wulkanu zwanego Uldarem, gęsta i gryząca nozdrza chmura pyłu spowiła się kilkanaście metrów nad wyschniętą, żwirową glebą. Po erupcji zniknęły nieliczne rośliny, jakie porastały ten teren. Z kolei, dzikie bestie, zmuszone zostały do opuszczenia swoich kryjówek, aby uciec na wschód, do Husandii, gdyż nie specjalnie odpowiadała im wizja oddychania zanieczyszczeniami pochodzącymi z wulkanu.
- Ach. – wysoka postać okryta w granatową szatę, opadającą do samej ziemi, westchnęła. – Tak. To tu. Wiecie co robić generale?
Słowa padły do barczystego stwora, który kiwał się na swych piętach koloru dojrzałej oliwki, tuż obok pytającego.
- Oczywiście, Tuka! – odpowiedział generał po czym machnął ręką do szóstki, podobnych jemu, bestii. Wskazał im swoją olbrzymią dłonią - przynajmniej dwukrotnie większą od dłoni człowieka - miejsce pomiędzy dwoma, oddalonymi od siebie niewielką odległością, niezbyt dużymi głazami.
~ Te orki… - pomyślała postać w granatowych szatach, drapiąc się po czarnej, sięgającej pasa brodzie. – Idioci. Przed tobą udają mądrych, a gdy tylko odwracasz wzrok ci kretyni wetkną sobie nawet palec w dupę, tylko po to, aby zabić czymś nudę.
Bestie, które ociężałym krokiem zmierzały ku celowi, były bardzo rzadko spotykane w dzisiejszych czasach. Kilkanaście lat temu, dzieciom nie opowiadano o zielonych stworach z głową wielkości kapusty, gdyż każde z nich mogło na własne oczy zobaczyć, jak te kreatury napadają na ludzkie osady i palą doszczętnie całe dobytki osadników. Każdy z malców widział, jak rycerze czy strażnicy stają do walki z orkami, które wymachiwały toporami, maczugami czy halabardami. Widok śmiałków, którzy bronili swoich kobiet i dzieci, bijąc się z bestiami, które przewyższały ich nie tylko siłą, ale i wzrostem, powodował u nich nocne koszmary. Zawsze takie same – morze krwi, ciała poległych ludzi, a nad nimi olbrzymi, zieloni orkowie, śmiejący się paskudnie.
Mimo wszystko, wbrew temu co ogłaszali heroldzi po zakończeniu wielkiej wojny, kilka przedstawicieli tego gatunku przetrwało, a co więcej, na rozkaz generała, który służył czarnobrodemu człowiekowi, nieśli we wskazane im miejsce skórzane worki z grzechoczącą i stukającą zawartość.
- Wystarczy! – wykrzyknął generał. - Odłożyć!
Orki niestarannie położyły worki, które przed momentem dźwigały. Z ich wnętrzna dobiegł krótki odgłos rozbijającego się szkła, po czym zapadła chwila ciszy. Bestie ze strachem spojrzały swoimi czarnymi jak smoła, wodnistymi oczami na brodatego mężczyznę.
- Kretyni! Idioci! – głos postaci odzianej w granatowe szaty przerwał głuchą, nocną ciszę, jaka zapadła – Żebyście potrafili zrobić coś więcej poza machaniem toporem! Zero pożytku z twojej hołoty PANIE GENERALE! – wydarł się kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa.
- Wybacz, Tuka! – przemówił z zakłopotaniem ork i opuścił głowę, co przy jego posturze wyglądało nadzwyczaj komicznie. – To był wypa…
- Nie ma być żadnych wypadków! – czarnobrody nie dał mu dokończyć. – Rozumiesz ty wielka, tłusta żabo?! ŻADNYCH wypadków! A jak się zdarzy choćby jeden, to przyrzekam, że zamienię was wszystkich w takie gówno, które będzie śmierdzieć bardziej niż wy, a to już nie lada wyczyn!
- Tak jest, Tuka! – odparł generał. – Prosić o wybaczenie!
- Wam?! Wybaczyć?! Chyba sobie kpisz! – mężczyzna zaczerwienił się i machnął wściekle pięścią. – A teraz wynoście się stąd! Ale już! Wezwę cię telepatycznie, gdy będziesz potrzebny!
Orkowy generał przywołał ruchem ręki swoich sześciu podwładnych i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Nie wiedział dokąd. W tej chwili obojętne im było, gdzie trafią, ale ponieważ przebywali na bezludziu, wiedzieli iż nikt ich nie zobaczy. Poszli więc w kierunku skały, w której znajdowała się ciemna pieczara. Chcieli być poza zasięgiem wzroku swojego Tuki. Mieli go serdecznie dość na dzisiaj.
- Banda idiotów. – mruknął z niezadowoleniem człowiek odziany w szaty, stojący w samotności, pośród kilku pakunków. – Przyrzekam, że jak to wszystko się skończy, to dam wam taką szkołę życia, że będziecie żałować, iż się urodziliście! Na razie muszę być dla was w miarę miły, ale czekajcie tylko, aż zawładnę wschodnim królestwem, oj czekajcie, wy nędzne pokraki!
Szyderczy chichot rozniósł się po okolicy.
- Hm… - mężczyzna podrapał swędzący nos i zaczął przemawiać sam do siebie, uważnie wypowiadając każde słowo. – W pierwszym i drugim worku są zioła, te czerwone zioła, a z kolei w tych pakunkach, po mojej lewej stronie, znajdę te zielone… A te? – przyjrzał się wnikliwiej trzem, skrzynkom leżącym zaledwie kilka centymetrów przed nim. – Oczywiście! Grzyby z Menerug! Jakim cudem mogłem zapomnieć?
W trakcie, gdy postać odziana w granatowe szaty zajęta była rozmową ze sobą, za nią, w powietrzu, tuż nad ziemią, zaczęła tworzyć się błękitna kula. Z początku, swoimi rozmiarami dorównywała orzechowi, ale już chwilę później, była wielkości tarczy.
- Witaj, Tura! – odrzekł z szacunkiem stwór który wyszedł z portalu.
Był dość niski, jak na orka. Kolor skóry posiadał taki sam jak stwory, które przed chwilą opuściły człowieka i schowały się w ciemnej pieczarze. Natomiast przewyższali go wzrostem co najmniej o głowę. Gdyby nie strój przybyłego to można by sądzić, że jest pokraką wśród swojej rasy. Jednak ork, który wyszedł z portalu odziany był o wiele lepiej niż tamci. Na głowie nosił pióropusz z różnokolorowych piór, z uszu zwisały mu złote i srebrne kolczyki, niektóre swą wielkością dorównywały kurzemu jajku. Z kolei pod szyją zawiązaną miał błękitną pelerynę sięgającą ziemi. Nogi schowane były pod zieloną suknią. Butów nie posiadał.
- Och! – odpowiedział ze zdziwieniem mężczyzna. – Jak dobrze, że nareszcie przybył ktoś, kto nie ma wody zamiast mózgu, shamanie!
- Dziękuję, Tura. – rzucił przybyły, po czym klęknął i rzekł. – Wszystko gotowe. Możemy zaczynać.
- Doprawdy? – spytał z niedowierzaniem człowiek.
- Tak, Tura! Zagoniłem wszystkich orków, jacy byli w obozie, do pracy! Staraliśmy się należycie wypełnić powierzone nam zadanie!
Mężczyzna zaśmiał się krótko, lecz tym razem, był to śmiech zadowolenia.
- Dobrze się spisałeś. Nagroda oczywiście cię nie ominie. – człowiek nakazał ruchem ręki, aby shaman wstał.
- Dziękuję, Tura. – ork podniósł się, towarzyszył mu przy tym odgłos kolczyków obijających się o siebie.
Mężczyzna ruszył szybkim krokiem w stronę błękitnej kuli, jego granatowa szata powiewała za nim.
Nie czekając, aż dołączy do niego przybyły ork, wszedł w obiekt unoszący się nad ziemią.
***
- Jestem pod wrażeniem waszej pracy, shamanie. – powiedziała postać, która jeszcze kilka minut temu znajdowała się na pustkowiu.
- Dziękuję, Tura. Wszystko tak, jak chciałeś. – ork wskazał mu ręką grupę istot znajdujących się po lewej stronie. Wyglądali, jak czerwony dywan w zielone groszki. – Pięć tysięcy orków. – przesunął ją w prawo. – Dwa i pół tysiąca piaskowych najemników, a z kolei tam – wskazał palcem na kilka, ogromnych rozmiarów, porównywalnych ze stodołą, czerwono – brązowych bestii – cztery smoki! Najprawdziwsze! Żadna iluzja! Nie łatwo było je przekonać, aby stanęły po naszej stronie, ale jak widzisz, Tura, udało mi się. – shaman klepnął się dumnie w pierś – Prawdopodobnie to ostatnie smoki, jakie istnieją na świecie!
- Godne najwyższego odznaczenia, mój zielonkawy przyjacielu. – odrzekł z satysfakcją człowiek. – Jednak nie czas teraz na nie, ale obiecuję, że gdy zrobimy to co mamy w naszych obecnych planach to nie poskąpię ci ani złota ani zaszczytów!
Shaman skłonił się nisko.
- Teraz czas wracać do dalszej pracy. Wiecie co dalej czynić? Tak? To dobrze. Wracam z powrotem na pustkowie. Muszę jeszcze dokończyć punkt siódmy. Żegnaj, shamanie.
- Żegnaj, Tura.
***
W komnacie otoczonej marmurowymi ścianami, które gdzie niegdzie zakrywały obrazy przedstawiające krajobrazy z różnych części Husandii oraz regały uginające się pod ciężarem książek oprawionych w ozdobne skóry, panował istny ziąb, pomimo iż nie było tu żadnego okna. Niektóre z nich były bardzo cenne, zniszczone i stare, a z kolei inne wyglądały jak nowe. Oprócz tego, znajdował się tu jeszcze dębowy stolik nocny, a na nim stopiona świeca i kilka kartek z notatkami.
Offline